Lista Zwycięzców:
Nagroda Główna:
1. Magdalena W.-M.
Najszczęśliwszy Dzień Dziecka? Ten, który dalej trwa!
Miałam wtedy siedem lat, może troche mniej i najbardziej na świecie chciałam być jak bohaterka reklamy. Tej jednej, tej magicznej. Dziewczynka z telewizora miała różowy domek Barbie z ogrodem, werandą, wanną i sypialnią na piętrze. Marzyłam o nim z taką siłą, że widziałam go za każdym razem, gdy zamykałam oczy. Wiedziałam, że to raczej sen a nie realny prezent - domek był bardzo, bardzo drogi. Jednak, w pierwszy czerwcowy poranek, wszystko się zmieniło, a ja uwierzyłam w magię.
Tamtego dnia obudziły mnie nie promienie słońca, ale... zapach kakao i truskawkowego ciasta oraz dźwięki wesołej rozmowy w kuchni. Babcia - ta, ukochana, która zawsze miała zapas moich ulubionych landrynek w szufladzie - powiedziała: „Chodź do dużego pokoju. Coś tam na ciebie czeka.”. Na środku dywanu, jak wyjęty z katalogu marzeń, stał mój własny domek Barbie. Nie podobny. Dokładnie ten sam z reklamy: z różową werandą, malutką wanną, piętrową sypialnią i ogródkiem, ten o którym śniłam całymi miesiącami.
Nigdy nie zapomnę co wtedy poczułam - nie chodziło tylko o zabawkę. To był dom dla mojej wyobraźni, teatr dla marzeń. W tamtym momencie byłam architektką, mamą, ogrodniczką, projektantką mody i piękną królewną w jednym. Ten domek stał się dla mnie portalem do świata wyobraźni i marzeń bez ograniczeń.
Minęły lata. Babci już niestety z nami nie ma, ale domek wciąż jest w rodzinie. Ustawiony na niższej półce, bo teraz moja córka buduje w nim swój magiczny świat. Czasem przyłapuję się na tym, że słucham zza drzwi, jak rozmawia z lalkami dokładnie tak samo jak robiłam to ja dawno temu. Ten domek nie jest tylko zabawką. To kapsuła czasu naszej rodziny, klucz do szczęśliwego dzieciństwa i most między pokoleniami.
Mój najszczęśliwszy Dzień Dziecka wydarzył się lata temu - ale dzięki przezorności ukochanej babci, która go przechowała i mojej wspaniałej córce - trwa dalej. Codziennie!
Nagroda I stopnia:
1. Paweł I.
2. Dominika F.
3. Anna W.
4. Emilia Ż.
5. Katarzyna K.
6. Daria W.
7. Łukasz S.
8. Katarzyna C.
9. Anna P.
10. Marcin O.
-Mój najszczęśliwszy dzień dziecka? 1 czerwca 2020, gdy urodził się nasz synek Oskar! A tak mało brakowało, by nie było go na tym świecie! Bo przez całe życie szukałem miłości, nie wiedząc, że to autyzm trzyma mnie w samotności. Każda randka kończyła się po pierwszym spotkaniu - unikałem wzroku, milczałem, nie umiałem się otworzyć. Myślałem, że jestem po prostu nieśmiały. Dopiero w Singapurze, na drugim krańcu świata, spotkałem ją - jedyną, przed którą nie czułem lęku. Była inna, a jednak taka sama. Połączyło nas coś, co wcześniej nas odgradzało od świata - autyzm, o którym w wieku 32 lar nie miałem jeszcze bladego pojęcia. Dziś mamy pięcioletniego synka, również w spektrum. Nasza historia to dowód, że miłość nie zna granic. Ona, z dalekiego świata, ze skośnymi, piękny oczami. Ja, wieczny samotnik. Razem stworzyliśmy dom, w którym nikt nie musi udawać :-) Choć połączył nas autyzm, jesteśmy też skrajnie różni. Ja kocham rutynę, ona wnosi spontaniczność. Gdy ja godzinami analizuję najmniejszy szczegół, ona działa intuicyjnie. Ja mam swoje rytuały, które dają mi poczucie bezpieczeństwa, a ona bez trudu dostosowuje się do nowych sytuacji. To, co dla mnie jest przeszkodą, dla niej bywa wyzwaniem. A jednak, mimo różnic, pasujemy do siebie - jak dwa puzzle o odmiennych kształtach, które tworzą idealnie dopasowaną całość :-) Kiedyś byłem samotnikiem. A dziś, dzięki mojej ukochanej Li Chen, mamy naszego cudownego synka Oskarka. Teraz wiem, że już nigdy nie będę sam! 1 czerwca 2020 to najbardziej magiczny dzień życia! Tego dnia bocian przyniósł nam miłość, ale i też otworzył też drzwi do diagnozy nas samych i zrozumienia otaczającego nas świata!
- Mój dzień dziecka, który najbardziej pamiętam..."
-Mój najszczęśliwszy Dzień Dziecka z dzieciństwa? Rano obudziłyśmy się i zobaczyłyśmy, że wszystko już czeka w pokoju – rozpakowane przez tatę prezenty, uśmiech, ciepło domu… A wśród nich – mój największy skarb: ogromny domek dla lalek przywieziony z zagranicy. Do dziś pamiętam jego każdy detal i emocje, które wtedy czułam. To był prezent, który spełnił wszystkie moje dziecięce marzenia – i ten dzień do dziś noszę w sercu jako najpiękniejszy Dzień Dziecka w moim życiu.
|
- Jak przypuszczam to był prawdopodobnie rok 1987 i nie było zbyt wiele na sklepowych półkach.
|
-Noszę w serce jeden, wyjątkowy i ukochany Dzień Dziecka. Miałam wtedy 7 lat. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu, ja, mój starszy brat, rodzice oraz babcia, dla której Dzień Dziecka był szczególnym dniem, mruczała pod nosem, że dzień ten powinni przechrzcić na "Dzień Wnuczka". Zapakowałyśmy plecaki i ruszyłyśmy linią autobusową 87 w stronę Parku Kasprowicza. Uparłam się żeby wziąć ze sobą hula hop i rower - wiedziałam, że babcia mi nie odmówi. Często spędzałyśmy tam czas, park ten ma dziesiątki różnych gatunków drzew w swoim spisie natury. Najpierw zbierałyśmy liście potrzebne do stworzenia zielnika na poniedziałkową lekcję, później poszłyśmy na lody (aż 2 gałki!). Usiadłyśmy na środku największego trawnika jaki widziałam w życiu - już w części Jasnych Błoni, na które jak to mówiła babcia "zabiera się tylko dzieci od lat 7". Nie wiedziałam dlaczego. Zrobiłyśmy sobie piknik, wyjęłyśmy z plecaka kanapki. Nagle babcia spytała się mnie, czy wiem, dlaczego tylko dzieci od 7 roku życia mogą tu przebywać. Pokiwałam głową w wiadomym kierunku. Nagle usłyszałam dźwięk lokomotywy, charakterystyczne "ciuch-ciuch", czerwony blask, który wrył mi się w pamięć - już nic nie miała później takiego czerwonego głębokie znaczenia. Spakowałyśmy piknikowe manatki i poszłyśmy w stronę mini ciuchci dla dzieci, która miała najkrótszą trasę na świecie - wokół trawnika! I mogły w niej jeździć dzieci od lat 7... To był najcudowniejszy Dzień Dziecka pod czerwoną lokomotywą i żółtym słońcem z moją babcią! |
-Całe dzieciństwo spędziłam w mieście, wśród bloków, zatłoczonych ulic i wiecznego pośpiechu. Nie było u nas gór ani morza, ale za to sklepy, kolorowe billboardy i place zabaw otoczone betonem. Wszędzie blisko, wszystko na wyciągnięcie ręki, a jednak… czasem marzyłam o czymś innym. Gdy miałam dziesięć lat, pojechaliśmy na trzydniową wycieczkę klasową do malowniczej wsi w górach. To tam przeżyłam swój najwspanialszy dzień dzieciństwa- dzień, który pamiętam do dziś z niezwykłą czułością. Pamiętam zapach świeżo skoszonej trawy i dymu z komina, który unosił się nad drewnianymi domami. Pamiętam krowy pasące się na łące, kury biegające po podwórku i kota wygrzewającego się na ganku. Dla mnie, małego mieszczucha, to była magia. Zrywałam jabłka prosto z drzewa, biegałam boso po mokrej od rosy trawie, a wieczorem patrzyłam w niebo pełne gwiazd- takich jasnych, jakich nigdy nie widziałam w mieście. Było tam wszystko, czego brakowało mi na co dzień: cisza, zieleń i czas, który płynął wolniej. Wróciłam do domu z plecakiem pełnym wspomnień i małym słoiczkiem domowego musu jabłkowego, który dostałam od gospodyni. (Takiego jak Gerber, tylko że własnej roboty- powiedziała mi ze śmiechem). Życie potoczyło się tak, że teraz sama mieszkam w podobnej miejscowości- wśród gór, pól i lasów. Wychowuję dwie córeczki, które każdego dnia odkrywają uroki wsi: zbierają dzikie maliny, głaszczą owieczki i zasypiają przy śpiewie świerszczy. Ostatnio zauważyłam coś ciekawego… Ilekroć jedziemy do pobliskiego miasteczka, moja (szczególnie starsza) córka wpada w prawdziwy zachwyt. Błyszczące witryny sklepów, kolorowe światła, gwar ulicy- wszystko to przyciąga ją jak magnes. Patrzę, jak biegnie w stronę fontanny lub zatrzymuje się przy straganie z zabawkami i uśmiecham się pod nosem. Bo oto moje dziecko, które na co dzień hasa po łąkach, nagle zakochuje się w miejskim zgiełku. Tak sobie myślę… Czy kiedyś, za x lat, jej najszczęśliwszym wspomnieniem z dzieciństwa będzie nie- bieganie po lesie, ale właśnie ten jeden, wyjątkowy dzień w wielkim mieście? Czy tak jak ja uciekłam od betonu w stronę gór, ona pewnego dnia wyruszy w przeciwną stronę- ku neonom i wieżowcom? Może tak, może nie. Jedno wiem na pewno- bez względu na to, gdzie moje dzieci będą szukać swojego szczęścia, najważniejsze, by miały w sercu to samo, co ja tamtego dnia na wsi: poczucie, że świat jest pełen niespodzianek, a najprostsze chwile- jak kubek ciepłej herbaty po dniu na mrozie czy mały słoiczek owocowego musu- potrafią być największym skarbem. (I tak, często pakuję im do plecaka Gerbera- na wypadek, gdyby jagód czy malin w lesie akurat zabrakło). |
-Skórzane kurtki z frędzelkami, westernowe kapelusze i kowbojki z ostrogami. To Dzień Dziecka w stylu Dzikiego Zachodu, gdzie dzielny szeryf porządku pilnuje, w kasynie gra się o wszystko, a w saloonie przy barze życie zdecydowanie lepiej smakuje. Było tradycyjne rodeo i ognisko pokoju z Indianami, pojawiły się pojedynki w samo południe i płukanie sadzawek w pogoni za złotymi kamieniami. Country muzyka umiliła mi czas i każdy mógł złapać byka za rogi, w wolnym czasie mogliśmy porzucać lassem i zwiedzić gościnne westernowe progi. |
-Nie wiem, czy miałem wtedy sześć, czy siedem lat, ale pamiętam wszystko: smak smażonego sandacza, szorstką rękę dziadka na moim karku i ten moment, kiedy pierwszy raz wskoczyłem z pomostu bez kapoka. Od tamtej pory Mazury śniły mi się co lato – jako kraina wolności, wiatru we włosach i wody pachnącej trzciną. Ale życie miało inne plany – szkoła, praca, kredyt, pieluchy. Aż w końcu, w moje 35. urodziny, sam jako tata, zapakowałem syna, dmuchane kółko, tonę przekąsek i pojechaliśmy. Na miejsce, które znałem tylko z opowieści. |
-Moj najszczęśliwszy dzień dziecka był wtedy gdy przez ten jeden dzień mogłam być głową naszej rodziny. |
-Najwspanialszy Dzień Dziecka spędziłem na torze gokartowym. Słońce świeciło, a wiatr delikatnie muskał twarz podczas szybkich przejazdów. Adrenalina i śmiech towarzyszyły każdemu zakrętowi. Po wyścigach były pyszne lody i wspólne zdjęcia z przyjaciółmi. To był dzień pełen radości, przygody i niezapomnianych emocji! |